Niecałe 24 godziny temu umierałam z zimna przesiadając się
na stacji Pajaritos w autobus na lotnisko. Teraz siedzę w niezbyt szczelnym
pokoiku – bungalowie w krótkim rękawku i jest mi w sam raz. Nie żebym to
wszystko planowała. Moim zamiarem było spać w Arice lub Tacnie, sprawy
potoczyły się jednak inaczej.
Plaza de Armas, Tacna |
Wylądowałam w Moquegua, miasteczku na drodze do
Arequipy o specyficznym subtropikalnym klimacie.
Kiedy doleciałam do Ariki wciąż nie miałam żadnego
potwierdzenia od hostów. Stwierdziłam więc, że pomimo posiadania adresu do
jednego z nich nie będę tak wbijać bez zapowiedzi o 4 nad ranem. Chciałam poczekać
na lotnisku intensywnie rozmyślając czy pojechać na 1 dzień do Ariki, czy
pędzić już na północ. Postanowiłam jechać do Tacny, tak czy siak dotrę do Ariki
w drodze powrotnej. Niestety nie posiadałam zbyt wielkiego budżetu, sposobem buddyjskiego
mnicha czekałam więc na rozwój wydarzeń. Albo przynajmniej wschód słońca, który
pozwoliłby mi poczłapać te 10 kilometrów do granicy i sprawił, że granica
będzie otwarta. Przewodnik twierdził, że otwierana jest dopiero w okolicach
8:30, a ja nie wierzyłabym w to, gdybym nie słyszała opowieści Marty i Rity,
które musiały zostać dodatkowy dzień w Puno, bo dotarły do granicy
peruwiańsko-boliwijskiej po godzinach pracy.
Muzeum kolejowe w Tacnie |
Zagadnął mnie jednak pewien
taksówkarz, który w bardzo przekonującym, acz chyba nieco naciąganym wywodzie
(teraz już wiem, że na pewno) dowiódł, że dowiezie mnie do Tacny w cenie autobusu. 50 zł, a ja przynajmniej
będę w bazie. Cóż jedziemy. To pozwoliło mi odkryć pierwszy minus jeżdżenia
samotnie po Ameryce Południowej – samemu trzeba płacić za całą taksówkę z
których, jak by nie było, korzysta się tu często. Do Tacny dojechaliśmy koło 6
rano, wszystko było więc pozamykane, kantory również. A ja obiecałam panu, że
zapłacę mu w soles, które miałam, nie znaliśmy tylko przelicznika. Udało nam
się o niego dopytać w hotelu.
Kiedy wjeżdżaliśmy do Tacny zobaczyłam też chyba
swój pierwszy meczet w Ameryce Południowej. Ciekawa sprawa.
Zaczęłam błądzić po
całkiem pustej Tacnie stwierdzając, że jest to w zasadzie miasteczko niewielkie
i niewiele mające do zaoferowania. Hostele były drogie, ani śladu takich nastawionych
na ubogich backpackersów. Postanowiłam więc obejrzeć to co jest do obejrzenia i
jechać dalej do miejscowości w połowie drogi do Arequipy, o której wspominał
mój przewodnik. W Tacnie jest fontanna zaprojektowana przez Gustawa Eiffela i
katedra, również jego ręki. Jest też strefą bezcłową, a do Peru należy od
niecałych stu lat kiedy na mocy referendum miasto odłączyło się od Chile.
Najciekawsze jest w Tacnie muzeum kolejowe, które akurat mi sprawiło sporo
przyjemności. Jeśli jednak kiedykolwiek mieliście szanse przyjrzeć się
wszystkim maszynom, obejrzeć lokomotywę parową i wagony sprzed 100 lat, możecie
od razu jechać dalej. Jest to jedna z nielicznych normalnych, działających linii kolejowych w
Peru (nie liczymy turystycznych, zbijających kokosy pociągów do Machu), prowadzi z Tacny do Ariki, jednak póki co do 2014 roku jest w remoncie.
przez pustynię! |
Na dworcu
autobusowym czekały mnie dwie niespodzianki. Pierwsza to sok ze świeżych owoców
za którym tak tęskniłam przez ostatni tydzień. Przyszedł do mnie w półlitrowym,
albo i większym dzbanku, do którego po prostu wsadzono słomkę. Drugą, mniej miłą
niespodzianką, był fakt, że najwyraźniej w tych okolicach płaci się za
korzystanie z dworca autobusowego. Nie mylicie się. Nie toalety ani niczego
podobnego. Żeby móc wyjść na płytę, na której czeka twój autobus musicie zapłacić,
symboliczny, bo symboliczny, ale zawsze jeden sol.
Plaza de Armas, Moquegua |
W drodze słońce świeciło coraz mocniej, autobus nagrzewał
się, ale nie oczekiwałam, że wysiądę w zasadzie w upale. Moquegua stanowiła dla
mnie tym większe wyzwanie, że nie miałam nawet najbardziej schematycznej mapki
czy to z przewodnika czy dworca. Pytałam więc o ulice przy których według
przewodnika były hostele, co okazało się pokrywać z centrum. Znowu otaczał mnie
rozkoszny burdelik, targowisko i podobne klimaty. Pierwsze dwa hostele z SA handbook
były w całości zajęte. W kolejnym nikt nawet nie pofatygował się do bramy.
Stwierdziłam, że tym razem zaryzykuję i pójdę do czegoś bez rekomendacji.
Przede mną był hostel i hotel. Weszłam do hostelu, ale cena była nieco za
wysoka. „A, zapytajmy w hotelu, może stanie się cud?” I cud się stał. No, w
zasadzie dlatego, że hotel dawno swój status stracił, ma 150 lat, a ostatni
remont widział może 50 lat temu. Ale oczarował mnie. Nie tylko jest tani, ale i
w swój zniszczony sposób piękny. Przypominał mi zniszczony przez wojnę
bałkańską camping, na którym mieszkaliśmy dawno temu pod Dubrovnikiem. Tu też
był kiedyś basen z barem i stoliczkami. Był ogródek i zachwycająca ogromna
jadalnia. Nie możnaby znaleźć miejsca bardziej stworzonego dla mnie.
widok na Moqueguę z El Mirador |
SA Handbook twierdził, że Moquegua może poszczycić się jednym
z najpiękniejszych Plaza de Armas spośród małych miasteczek w całym Peru. Być
może nie mam porówniania. Miasteczko jest bardzo przyjemne i miejscami ładne,
nie określałabym go jednak jako perełki. Jest jednak bardzo dobrym miejscem na
takie złamanie 6(7) godzinnej trasy do Arequipy jakie zrobiłam ja. Można stąd też
wybrać drogę do Puno, która wiedzie przez góry i jest wyjątkowo widokowa.
Los Limoneros hotel <3 |
Ponad
miastem góruje Biały Chrystus, który jest jednocześnie punktem widokowym z
przeuroczym parkiem dla dzieci. Bardzo dobrze się też w nim śpi w promieniach
słońca. Przetestowałam to dzisiaj zasypiając ze zmęczenia kiedy położyłam się
na huśtawce. Dookoła miasteczka znajdują się natomiast wodospady, gejzery i
wzgórza.
Kolejnego dnia,
przed wyjazdem do Arequipy, wybrałam się obejrzeć lokalną atrakcję -
Cerro Baul. Prawie przespałabym miejsce w którym powinnam wysiąść, ale w
ostatniej chwili udało mi się zauważyć napis. Z tego wszystkiego zapomniałam
zapłacić panu kierowcy, najadłam się więc wstydu kiedy trąbił i machał za mną
przy w pełni wyładowanym colectivo. Nie jest prawdą, że Cerro Baul jest blisko
Toraty, czyli miasteczka, do którego bierze się busik chcąc go odwiedzić.
Później musiałam maszerować w piękącym słońcu przez pół godziny i podjechać
kawałek swoim pierwszym stopem z prawdziwego zdarzenia, żeby dotrzeć do
miasteczka, które ogarnęłam w 5 minut – wydaje mi się, że jest tam do
zobaczenia tylko kościół.
Cerro Baul |
Piekące słońce, nie pomyliłam się? Otóż nie. W tej
okolicy było jeszcze cieplej, a że jest to w zasadzie pustynia nic nie chroni Cię przed promieniami. W związku z tym w środku tutejszej zimy dość mocno się
spiekłam. Za wejście na Cerro Baul od oficjalnej strony trzeba płacić i
zarejestrować się. Obydwie rzeczy nie wiadomo po co, bo nie przypuszczam, żeby
teraz poszukiwano mnie i paru innych ludzi jako zaginionych ponieważ zeszłam
inną drogą, których na wzgórze jest sporo.
podczas wspinaczki... |
Kiedy tak wchodziłam i bardzo się
męczyłam, zastanawiałam się po co to robię. Ot, zwykła płaska góra na pustyni, a
tyle zachodu. Kiedy doszłam okazało się, że coś z tą górą jest nie tak.
Wszędzie poustawiane były ogródki z kamieni, miniaturowe domeczki, świeczki.
Paliło się jedno samotne ognisko, a obok leżał kocyk z pozostałościami po
imprezie. Na krańcu, z widokiem na miasteczko stał krzyż opleciony w różne
materiały. Kiedy schodziłam w dół spotkałam kolejnych ludzi mozolnie
gramolących się z chrustem i resztą wyprawki na górę. Bardzo żałowałam, że nie
jestem z jakimś Peruwiańczykiem, który wytłumaczyłby mi o co chodzi, albo że
chociaż nie przygotowałam się przed przyjazdem. Ale skąd w sumie mogłam
wiedzieć, co kryje się pod określeniem „z Cerro Baul związanych jest wiele
ledend”? Więcej antycznej historii tu. Trafiłam więc na terytorium kolejnej antycznej kultury (oczywiście do przyjazdu Inków) - Wari.
szczyt Cerro Baul |
A to pisze o obecnych czasach wikipedia
(tłumaczę z hiszpańskego:p): „W dzisiejszych czasach, Cerro Baul jest miejscem kultu, gdzie pielgrzymują mieszkańcy
regionu Moquegua. Podczas obrzędów odwołują się do
andyjskich bóstw korzystając z koki, świec i aguardiente. Zazwyczaj tworzone
konstrukcje lub pozostawiane przedmioty związane są z rodzajem prośby skierowanej
do bóstw”.
Po tej wizycie wróciłam już tylko do
Moqueguy, żeby odebrać swoje rzeczy i znaleźć na fb radosną nowinę, że nie
tylko mam gdzie spać w Arequipie, ale jeszcze będzie to u znajomych z GA,
którzy odbiorą mnie z dworca autobusowego. Żyć, nie umierać!
a na koniec Los Condores! (tu malutkie, ale kiedy przelatuje Ci taki w zupełnej ciszy nad głową i słyszysz tylko lekki szum jego skrzydeł...) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz